Dwaj młodzi, bardzo chudzi mężczyźni w ciemnych kapeluszach. Obaj grani są przez aktorów, którzy w oczach mają ogień. I
Eryk Kulm jako Chopin i Idan Weiss jako Kafka są absolutnie wspaniali.
Obaj mają nieustającą potrzebę tworzenia. Ale też potrzebę idealnego oddania swoich myśli, czy emocji. „Kiedy już napiszę jakieś zdanie, wiem, że jest idealne" – mówi filmowy Kafka. Chopin podobnie ma z muzyką – komponując, poprawia i poprawia, tylko perfekcyjne utwory wysyła do wydawcy. Bardzo się przy tym męczy, ale robi to, bo musi, podobnie jak musi pisać Kafka.
To wypływa u obu z głębokiej, niezrozumiałej dla zwykłych śmiertelników, potrzeby. Potrzeby tworzenia nowych światów, zbudowanych z nut i liter, potrzeby ekspresji, uzewnętrznienia. Ona ich napędza. I choć Chopin wydaje się wciąż nakręcony, a Kafka wycofany, to obaj żyją we własnych światach. Obaj też mają kłopoty z miłością. Próbują znaleźć żony, założyć rodziny, żyć jak inni. Żadnemu się nie uda.
Dziś pewnie najprościej byłoby uznać, że obaj byli neuroatypowi, ale takie diagnozowanie wstecz jest nie na miejscu.
Jednak obaj mogą być wsparciem dla wszystkich tych, którzy jakoś odstają, nie pasują, są zbyt wrażliwi, wycofani, niezrozumiani przez otoczenie.
Frycek i Franz. Wyprzedzający swoje epoki, uwielbiani do dziś. I przytłoczeni. Chopin — pomnikiem w Łazienkach Królewskich, lotniskiem, nawet wódką.
Kafka – milionami napisanych o nim słów. A jednocześnie obaj wciąż tak naprawdę mało znani. Filmy Kwiecińskiego i Holland mają szansę to zmienić.