„ Wsi spokojna, wsi wesoła! / Który głos twej chwale zdoła? / Kto twe wczasy, kto pożytki / Może wspomnieć zaraz wszytki?” – pisał Jan Kochanowski w „Pieśni świętojańskiej o Sobótce”.
Choć Kochanowski zalety życia na wsi wychwalał już w XVI wieku, od tego czasu korzyści płynące z nieograniczonego dostępu do czystego powietrza, czy ciszy przerywanej jedynie odgłosami natury, często ustępowały miejsca potrzebie doświadczania miejskiego zgiełku i pozornej łatwości życia w większych aglomeracjach. Przez lata na przemian zwracaliśmy się ku naturze i nieco od niej odsuwaliśmy. Ostatnim momentem przełomu, kiedy wahadło zaczęło wychylać się ku spokojniejszej koegzystencji z naszą planetą, była pandemia. Kiedy rząd postanowił ograniczyć dostęp do parków i lasów, wielu z nas nagle doświadczyło bolesnej tęsknoty za kontaktem z naturą i odkryło jej zbawienny wpływ na nadwyrężone niecodzienną i niebywale trudną sytuacją nerwy.
Przyznajcie sami przed sobą – nie myślicie czasami, żeby rzucić wszystko w diabły i wyjechać w Bieszczady? Przechadzać się ścieżkami, nawet przedzierać przez zarośla, nie myśleć o rachunkach, szkole dzieci, podejrzanym stukaniu w samochodzie? Oczyścić głowę, zastanawiać się tylko nad tym, którędy wrócić do domu, żeby podziwiać widoki. A później rozpalić ogień w kominku, zdjąć z półki książkę i zanurzyć się w jej historii z kubkiem gorącej herbaty w ręku.
Też o tym czasami myślę, ale szybko nachodzi mnie refleksja, że na takie życie trzeba najpierw zarobić. Widzę piętrzące się problemy, zastanawiam się, jak taka decyzja wpłynęłaby na moją pracę, kontakty ze znajomymi, życie, które mozolnie budowałam przez lata.
Podobne wątpliwości mieli znajomi i rodzina Joanny Jabłczyńskiej, aktorki i radczyni prawnej, kiedy powiedziała im, że zamierza wyprowadzić się na wieś. „Twierdzili, że zdziczeję na tym odludziu, bo nikt nawet do mnie nie dojedzie. I że otoczę się zwierzętami, które będę ratować. Ale, zdaniem rodziny, kupno domu na wsi nie miało sensu przede wszystkim z powodów zawodowych. Słyszałam, że stracę sens życia i niepotrzebnie w takim razie uczyłam się tyle na radcę prawnego. Bo co to za prawnik, który mieszka na końcu świata?” –
mówi w rozmowie z Łukaszem Pilipem, którą znajdziecie na łamach aktualnego numeru „Wysokich Obcasów”. Szybko dodaje jednak, że od zdania innych ważniejsze było dla niej odnalezienie swojego głosu, znalezienie takiej życiowej drogi, która nie wiąże się z oczekiwaniami innych.
Dlatego osiem lat temu kupiła dom poza Warszawą, który od tego czasu sama remontuje i urządza tak, by mieć w nim bezpieczną przystań. Bez pośpiechu, nieidealnie, czasami z pomocą życzliwych sąsiadów. I przekonuje, że jej kariera nie tylko na tym nie ucierpiała, ale być może wręcz zyskała, bo zamiast zmęczonej, wypalonej wersji siebie, ma do zaoferowania światu coś więcej.
Drogą, jaką obrała na pewno nie sprawdzi się u każdego, nie wiem nawet, czy sprawdziła by się w moim przypadku. Mam natomiast 100 procentową pewność, że nikomu z nas nie zaszkodzi odpoczynek na wsi, nawet najkrótszy.